Internet jest pełen porad, jak robić ostre zdjęcia, jak kalibrować obiektywy, żeby współpracowały z aparatami, jakich czasów naświetlania używać, żeby zdjęcia nie wyszły rozmazane. Ostrość to naprawdę gorący temat w świecie fotografii. A ja tymczasem chciałabym Wam dziś opowiedzieć o technice, która ostrość ma w nosie i polega tak naprawdę na idealnej… nieostrości! Jeszcze do niedawna nie była nawet nazwana, dziś już ma swoją nazwę – freelensing i rzeszę wyznawców.
Nie potrzebujecie żadnych specjalistycznych obiektywów, filtrów, pierścieni, żeby fotografować w technice freelensingu. Wystarczy, że odepniecie obiektyw od korpusu. To takie i proste i tak bardzo trudne zarazem. Odsuwając obiektyw na milimetry od korpusu tracimy zupełnie łączność cyfrową pomiędzy tymi dwoma elementami. Przesuwamy położenie soczewek w stosunku do matrycy – dlatego jesteśmy zdani na ręczne ustawianie punktu ostrości, a właściwie na jego żmudne szukanie. Czasem trwa to bardzo długo, bo ważny jest absolutnie każdy milimetr odsuwania i przysuwania obiektywu – to zdecydowanie zabawa dla cierpliwych. Kiedy jednak uda nam się „wbić” w jakiś konkretny, przyciągający uwagę punkt ostrości – efekty są zdumiewające. W zamian za nasze trudny dostajemy przepiękne rozmycia, bokeh o jakim nawet nam się nie śniło z naszym obiektywem, efekt makro czy tilt-shift bez inwestowania w drogi sprzęt 🙂
Techniczne uwagi:
- Odpinając obiektyw od korpusu poruszajcie nim bardzo delikatnie, już najmniejsze odchylenie powoduje przesunięcie punktu ostrości.
- Postarajcie się jednocześnie kręcić pierścieniem ostrości i manewrować samym obiektywem.
- Najłatwiej efekt będzie Wam osiągnąć używając małego i lekkiego obiektywu – np. standardowej 50mm f/1.8.
- Możecie użyć obiektywu od aparatu analogowego – nie musicie mieć obiektywu, który przewodzi elektrykę bo używacie go przecież w 100% manualnie!
- Nie bawcie się w ten sposób w miejscach wysokiego ryzyka, uważajcie na piach, deszcz i pyły które mogą wpaść do korpusu i osiąść na matrycy (to może być dość kosztowne :P).
Zobaczcie jak różnią się te zdjęciach – to na górze jest zdecydowanie bardziej klimatyczne, ma fajne rozmycie, jest nieoczywiste. Punkt ostrości znajduje się w zaskakującym miejscu, tuż przy lewej krawędzi, reszta zdjęcia jest nieostra. Za to zdjęcie na dole jest… nudne, poprawne, ot zwykły widoczek z lasu. Na dodatek z brzydko zarysowaną aberracją w gałęziach drzew i nieciekawym rozmyciem 🙂
Ja osobiście bardziej niż ostrość kocham wszelakie nieostrości. Potrafię zachwycić się 1/8 zdjęcia, małym fragmentem gdzie zauważę niecodzienny bokeh, gdzie rozmycie będzie przyciągało wzrok. Freelensing poznałam już na samym początku mojej przygody z fotografią, żałuję, że poszłam drogą poprawności i rzadko z tej techniki korzystałam 🙂 Teraz czekam niecierpliwie na wiosnę, plenery i odważnych modeli przed aparatem, żeby stworzyć coś pięknego! Mam nadzieję, że i Was zainspirowałam tym kreatywnym wykorzystaniem tego, co przecież każdy fotograf posiada w swojej torbie 😉