Mam tak czasami, ze poziom chęci spada mi poniżej zera. Kiedy czuję, że przerasta mnie najprostszy kadr i wydaje mi się, że wszyscy naokoło robią piękne zdjęcia – tylko nie ja.
Znacie to? Marazm po zimie, niechęć do sięgania po aparat, brak fajnych pomysłów na zdjęcia. Motywacja do fotografowania przychodzi i odchodzi falami – i to jest zupełnie normalne! Każda z nas ma momenty, kiedy nie ma energii i ochoty patrzeć nawet na aparat, a co dopiero zabrać go na spacer i robić zdjęcia.
Ja nauczyłam się, po tych ponad 10 latach fotografowania, że takie okresy przychodzą do mnie zazwyczaj wczesną wiosną – po długiej i nudnej zimie, kiedy mniej zleceń i więcej czasu na myślenie. Zima często jest dla mnie czasem, kiedy „za bardzo” analizuję, to co robię i jak wyglądają moje zdjęcia. To rodzi frustrację i zniechęcenie, a przy tym zupełny brak weny. Jeśli też tak macie – nie martwcie się, nie jesteście w tym same!
Przerwać marazm fotograficzny
Przerwać taki zastój wcale nie jest łatwo. A im dłużej on trwa, tym gorzej się z niego wychodzi. Mam kilka sposobów, które zawsze mnie ratują w takich chwilach i jednym z nich jest przypomnienie sobie, jakie zdjęcia lubię robić najbardziej.
Tak jest najłatwiej – bo sięgam po to, co znam i kocham, po najłatwiejszą pulę. Nie challenguje się, nie stawiam wysoko poprzeczki. Fotografuję to, co lubię najbardziej. W moim przypadku – ostatnio – są to zdjęcia Heli. Takie zdjęcia codzienności, w domu, podczas zabawy, czytania książek, lepienia plasteliny. Najważniejszy krok już zrobiłam – wzięłam aparat do ręki, włączyłam i przystawiłam wizjer do oka. Reszta przyjdzie już powoli sama. Daję sobie luz, jeśli chodzi o jakość tych zdjęć. One nie są do oceny, więc pozwalam sobie na błędy, na zgubienie ostrości – zwłaszcza w tych pierwszych chwilach. Potem udaje mi się rozkręcić, zazwyczaj już za drugim czy trzecim razem powoli zaczynam czerpać z tego przyjemność. Najważniejsze dla mnie jest zrobienie tego pierwszego kroku – podniesienie aparatu do oka!
Motywacja do robienia zdjęć
Nie będę ukrywać – jestem totalnym łasuchem na komplementy. Nie umiem działać i rosnąć na krytyce, choć konstruktywna od najbliższych jest oczywiście ogromnie cenna. Ale to, co mnie napędza to świadomość, że robię coś, w czym inni znajdują chwile przyjemności. A jeśli robię zdjęcia dla kogoś (sesje rodzinne, śluby czy sesje wizerunkowe) to tym bardziej chcę wiedzieć, że efekt finalny się podoba. Dlatego najlepiej działają na mnie dobre słowa – i to one podnoszą mi humor, kiedy wydaje mi się, że doszłam do ściany i mogę sobie już z fotografią dać spokój 😀
Motywuje mnie na pewno świadomość, że robiąc każde jedno zdjęcie – odkrywam jakąś nową stronę fotografii. Wiem, że każde zdjęcie, które robię przybliża mnie do celu – sprawia, że daję sobie szansę na kolejną lekcję. Nie zawsze się czegoś nauczę, czasem będzie to krok w tył, ale wciąż, lepiej być w ruchu niż stać w miejscu!
Wyzwania fotograficzne
Jeśli coś może mnie zachęcić do wyjścia z pieczary, to na pewno jest to obecność innych ludzi, którzy mają podobnie jak ja i mogą motywować się nawzajem. Wyzwania fotograficzne są takim kołem zamachowym, które jak popchnę mocniej na początku i zacznę nim kręcić, to potem samo wpada w ruch i wciąga mnie w swój wir.
Stawiam na wyzwanie raczej krótkie – takie fotograficzne sprinty, tygodniowe lub kilkudniowe. Mają one jedno zasadnicze zadanie – wprowadzić mnie w ruch, wyrobić we mnie nawyk sięgania często po aparat. Jednocześnie, to co pobudza mój wyobraźnię jest podglądanie jak inni poradzili sobie z tym samym zadaniem fotograficznym. To jest absolutnie piękne, kiedy wchodzę w hashtag promujący jakieś wyzwanie i podpatruję, jak inni zinterpretowali dany temat. Nasza wyobraźnia nie ma granic!
Ja również prowadzę na swoim Instagramie sezonowe wyzwania i właśnie zbliża się jedno z nich – Fotowiosennik! Jeśli macie ochotę, możecie dołączyć – startujemy już 25 kwietnia. O tematach i zasadach na pewno jeszcze tu napiszę.
Wspomnienia, do których łatwo wrócić
I na koniec najważniejsze – róbcie zdjęcia dla własnego dobra 😀 A tak serio, nic mnie tak nie inspiruje jak powrót do zdjęć z przeszłości. Po pierwsze dlatego, że mogę autentycznie wrócić do tamtych chwil, poczuć je jeszcze raz, zaśmiać, wzruszyć. Jestem wtedy sobie niesamowicie wdzięczna, że mi się chciało i że nie zaprzepaściłam tej akurat chwili i wyciągnęłam aparat z plecaka.
Takie wspominkowe chwile z albumami dobrze mi robią na głowę z innego też powodu. Mam wrażenia, że zdjęcia czasem potrzebują czasu, żeby wywrzeć na nas większy wpływ. Na świeżo nie zawsze jesteśmy z nich zadowoleni, nie zawsze je doceniamy tak, jak na to zasługują. Po czasie wracamy do nich i widzimy zupełnie nowe rzeczy, nowe emocje jakie się w nich kryją. Jesteśmy dla siebie dużo łaskawsze, bo nie przeszkadza nam już np. brak idealnej ostrości, a w całym zdjęciu najważniejszy jest uśmiech bliskiej nam osoby. Polecam Wam bardzo zajrzeć do takich zdjęć sprzed paru lat i pogratulować sobie, że Wam się chciało!
Trzymam kciuki za Waszą motywację tej wiosny, niech będzie dla Was bardzo fotogeniczna!