Dzisiejszy wpis to moja odpowiedź na dużą, naprawdę dużą ilość wiadomości jakie otrzymałam w ciagu ostatnich miesięcy od moich obserwatorek na Instagramie. Pytania o ciążę były w top 5, a Stories ze ślubów z brzuszkiem wzbudzały najwięcej emocji i ciekawości. Sama chciałabym o tym poczytać rok temu, kiedy przygotowywałam się do jednej z najbardziej skomplikowanych i trudnych „operacji” do wykonania w mojej firmie 🙂 Czyli połączenia pracy fotografa ślubnego z okresem ciąży i macierzyństwa. Jeszcze nie wiem, jak będzie wyglądała moja organizacja pracy z Maluchem u boku – tego dowiem się w przyszłym roku, ale już dziś mogę Wam powiedzieć, że pierwszy etap przeszłam i… się udało!
A teraz mogę Wam powiedzieć, jakim kosztem 😉
Jak zaplanować ciążę przy zapełniającym się kalendarzu rok do przodu?
Przede wszystkim musiałam zdać sobie sprawę, że nie ma idealnego rozwiązania, które będzie w 100% skuteczne i które nie spowoduje przewrotu w mojej stabilnej rzeczywistości. Po prostu tak się nie da. Bardzo długo żyłam wygodnym i zrównoważonym życiem – wiedziałam kiedy mam pracę i obowiązki, a kiedy mogę pozwolić sobie na odrobinę luzu. Nie byłam zależna od nikogo, nawet mój mąż ustawiał urlopy pod mój kalendarz. Mogłam planować śluby od kwietnia do listopada, a nawet grudnia, starając się jedynie zachować zdrowy rozsądek i znaleźć czas na odpoczynek w tak zwanym międzyczasie. Mogłam umawiać się na sesje w dowolne dni tygodnia, mogłam przyjmować zlecenia, które wymagały ode mnie podróży lub wręcz przeciwnie – pracy w domowym studio.
I nagle postanowiłam to wszystko wywrócić do góry nogami 🙂
Decyzja o dziecku była dobrze przemyślana, chcieliśmy tego Malucha najbardziej na świecie. Nie znaczy to jednak, że nagle rzuciliśmy wszystko i optymistycznie stwierdziliśmy „jakoś to będzie”. Postawiliśmy na odrobinę ryzyka, ale wydaje mi się, że innej drogi po prostu nie ma.
Założyłam, że fajnie będzie przepracować choć połowę sezonu, żeby zupełnie nie wypaść z obiegu 😉 Z prostych wyliczeń wynikało, że jeśli urodzę Malucha jesienią, to początek sezonu przywitam drugim trymestrem, o którym mówi się, że jest dla kobiety w ciąży najprzyjemniejszy. 3 miesiące podczas których, jeśli się dobrze czuję, mogę pracować i być aktywna. U mnie ten okres wypadł na kwiecień-czerwiec i to wtedy sfotografowałam 8 ślubów.
Już w zeszłym roku, latem, podjęłam ryzyko i zdecydowałam, że w sezonie 2019 będę pracować tylko i wyłącznie do końca czerwca. Niestety miałam już wtedy umowy z parami na lipiec, sierpień, wrzesień i październik. Z każdej z tych umów musiałam zrezygnować i oddać zaliczkę oraz pomóc parze znaleźć kogoś na moje miejsce. Nie była to łatwa decyzja – podjęta zupełnie w ciemno, ponieważ nie wiedziałam czy w ogóle uda mi się zajść w ciążę w momencie, w którym tego chciałam. Równie dobrze mogło się nie udać i wtedy zostałabym na lodzie – bez pracy, ślubów i pewnego przychodu.
Dywersyfikacja przychodów w mojej firmie.
Już od dawna staram się, żeby moja firma nie opierała się wyłącznie na jednym filarze – ślubach. Owszem, kocham to robić i śluby zawsze będą u mnie miały szczególne miejsce w sercu. Ale wiem, że wcześniej czy później nie będę mogła sobie pozwolić na bywanie poza domem w każdy weekend w sezonie. To również bardzo prosta droga do wypalenia się, co zaobserwowałam u wielu już fotografów. Poza tym, ja kocham robić również inne rzeczy związane z fotografią – np. uczyć Was! Kurs Jasna Strona Fotografii to moje oczko w głowie i olbrzymia satysfakcja. Tworzenie kontentu dla marek na Social Media, sesje rodzinne i portretowe to kolejne gałęzie mojej fotograficznej działalności.
Jeśli więc w moim sezonie zabrakłoby ślubów – nie zostałabym bez pracy. To było dla mnie ważne, żeby móc sprawnie przerzucić się z jednej gałęzi na drugą, jeśli ta pierwsza by się nadkruszyła. Pomyślcie o tym, kochane dziewczyny, jeszcze zanim zaczniecie planować rodzinę. Firmę zbudować nie jest wcale łatwo, ale zrobić jej przerwę i potem wracać po roku nieobecności – chyba jeszcze trudniej.
O tym, jak wygląda „urlop macierzyński” na własnej działalności czytałam przed rokiem na blogu Kasi Worqshop i przyznam, że jest to jeden z tych tekstów, które potrafią otworzyć oczy. Szczerze i dosadnie o rzeczywistości, z jaką muszą zmierzyć się mamy prowadzące DG.
Reakcja par młodych na moją ciążę.
To kolejna rzecz, która napawała mnie dużym stresem. Nie wiedziałam, czy moje pary nie będą miały mi „za złe” mniejszej dyspozycyjności, czy nie będą mieć wątpliwości czy dam radę. To w końcu ich dzień, ważny, planowany od wielu miesięcy – zrozumiałabym te obawy bez mrugnięcia okiem. Na szczęście okazały się na wyrost i z wielką przyjemnością mogę teraz powiedzieć, że co jak co, ale pary to ja mam najlepsze na świecie! Dostałam od nich mnóstwo wsparcia i zrozumienia, a w zamian mogłam odwdzięczyć się 100% zaangażowaniem.
Na moim Instagramie zrobiłam ankietę, w której wzięło udział ponad 500 dziewczyn – zapytałam potencjalne panny młode, czy przeszkadzałby im fakt, że ich fotografka jest w ciąży podczas ślubu. Oto wyniki 🙂
Pomoc drugiego fotografa – niezastąpiona!
Ostatnią kwestią – ale chyba najważniejszą w tym całym zamieszaniu – jaką powinnam poruszyć to pomoc, jaką otrzymałam od mojego drugiego fotografa 🙂 Podczas wszystkich ślubów był obok mnie mój mąż, który wspierał mnie w 100%: od prowadzenia samochodu przez noszenie ciężkiego sprzętu po najwazniejsze – pomoc podczas fotografowania. Mam to szczęście, że Łukasz robi świetne zdjęcia, nie musiałam więc szukać dodatkowej osoby do tego zadania. A taka pomoc była nieoceniona, zwłaszcza podczas długich wesel, po 22.00 kiedy już nogi odmawiały posłuszeństwa, a brzuch robił się coraz cięższy. Mieliśmy niepisaną umowę, że przygotowania, ślub i początek imprezy należą do mnie, ale wieczorem na scenę wkracza Łukasz, który na parkiecie i z lampami czuje się jak rybka w wodzie 🙂
To był świetny układ i polecam go każdej fotografce, w takiej sytuacji jak moja! Dobrze jest mieć obok zaufaną osobę, która w chwili kryzysu fizycznego przejmie obowiązki, choćby na pół godziny. Jest też Waszym backupem, gdyby coś niespodziewanego wydarzyło się z Waszym zdrowiem – bez takiego zabezpieczenia nie ruszyłabym się nawet na reportaż, a na pewno nie miałabym tak spokojnej głowy.
Oczywiście przed każdym reportażem uprzedzałam parę młodą, że nie będę sama i że jest ze mną drugi fotograf. Nikt nie zgłaszał przeciwskazań, wszyscy doskonale rozumieli moją sytuację.
Chciałabym tym postem wlać trochę otuchy w serca tych wszystkich dziewczyn, które pisały do mnie w ciągu ostatnich miesięcy i mówiły wprost, że bardzo się boją tego ruchu. Dla mnie, mimo, że sezon najkrótszy ze wszystkich dotychczas, był najtrudniejszym do tej pory. Ale już wiem, że było warto i jestem z siebie/nas dumna, że daliśmy radę. Mam nadzieję, że choć jednej z Was pomoże to odetchnąć i popatrzeć na cały ten proces z trochę większym optymizmem 😉
A jeśli macie swoje historie, moje drogie fotografki, z Waszym doświadczeniem – podzielcie się nimi tutaj!