Jest coś niezwykłego w ślubach jesienią. Ludzie opierają się nadchodzącemu zimnu, rozgrzewają emocjami, ocieplają wnętrza uśmiechami. Lubię ten czas, bo choć na zewnątrz coraz ciemniej i zimniej, w środku aż huczy od uczuć. Jesienne śluby są ciepłe, wielobarwne i przytulne, jak wełniany koc.
Kiedy w taki zimny, wrześniowy poranek znalazłam się w domu Julii wiedziałam, że mimo tych kilku kropel deszczu na zewnątrz, będzie ciepło od dobrych uczuć. Lubię podglądać tą plątaninę rąk i nóg podczas przygotowań, zachwyty, poprawki, wpadki i wybuchy śmiechu. Potem następuje cisza, bo przychodzi narzeczony… A potem to już wzruszeniom nie ma końca. I wszystko toczy się tym pięknym, ustalonym, ale za każdym razem tak bardzo innym torem. I jest najlepiej!