W lipcu w moje ręce trafił najnowszy bezlusterkowiec Canona – EOS R6. To była ogromna przyjemność testować go tuż po premierze, kiedy dla większości był jeszcze tajemnicą. Mogłam bez wchodzenia na blogi czy strony sklepów, nie czytając innych recenzji, samodzielnie wyrobić sobie o nim opinię. Takie akcje w świecie fotograficznym nie zdarzają się zbyt często 🙂 Jedyny zachwyt na jaki sobie pozwoliłam przed zrobienie nim zdjęć, to obejrzenie filmów Irene Rudnik, mojej ulubionej portrecistki z Kanady. Potem po prostu zapakowałam aparat i torby i ruszył ze mną na wakacje.
Wracając do moich testów – dostałam do rąk aparat Canon EOS r6 oraz dwa obiektywy, 35mm f/1.8 oraz 50mm f/1.2. Oba świetne – choć przyznam, że z premedytacją na wakacje zabrałam ze sobą tylko 35mm. Test 50-tki zostawiłam sobie na później (kolejne moje testy będą podczas reportażu ślubnego i to tam chcę wykorzystać w pełni ten obiektyw!). Obiektyw RF 35mm jest przede wszystkim jest mały, poręczny i lekki – razem z małym korpusem R6 stanowią fajny duet na urlop. Nie czułam ich ciężaru na szyi ani w torbie, świetnie leżał w dłoni podczas wycieczek w góry i do lasu. Możecie zobaczyć z bliska na zdjęciach jak wyglądał ten set.
Gdybym jednak używała na zmianę dwóch obiektywów na pewno byłabym zadowolona z faktu, że podczas wysuwania obiektywu z korpusu matrycę zasłania opuszczona migawka. Nie bałabym się już wymieniać obiektywu na plaży czy podczas silniejszego wiatru.
Pierwsze na co zwróciłam uwagę podczas robienia zdjęć to szybkość aparatu. Przede wszystkim działa szybko – po włączeniu jest natychmiast gotowy do pracy, wszystkie zmiany pokręteł (przysłona, czas, ISO) dzieją się natychmiast. 20 klatek na sekundę przy migawce elektronicznej zaskoczyło mnie bardzo – choć spodziewałam się szybkości to na pewno nie takiej😄 Od razu jednak przełączyłam się na migawkę mechaniczną (12 klatek na sekundę wystarcza w zupełności) i urzekło mi, jak cichy i przyjemny dla ucha jest jej dźwięk. Oczywiście serie zdjęć zdarzają się w mojej pracy raczej rzadko, bo jednak stawiam na uważność podczas fotografowania – ale kiedy macie przed sobą bardzo ruchliwe dzieci czy parę i chcecie wychwycić ten najważniejszy moment, przydaje się idealnie.
To właśnie szybkość, celność i ostrość są wg mnie największymi zaletami tego aparatu podczas sesji.
Ostrość – może nie miałam przed obiektywem najszybszych biegaczy świata, ale świetnie wiecie, że uwielbiam robić zdjęcia dzieciom. Sesje rodzinne, z biegającym wkoło dwulatkiem, który nie zatrzymuje się na sekundę – to ostatnio moja codzienność. Na sesjach przywykłam do biegania i celowania aparatem w ruchome obiekty – fajnie wiedzieć, że teraz aparat może mi w tym pomóc🙂 Funkcja śledzenia oka działa perfekcyjnie i co mnie zaskoczyło – działa super nawet pod światło. To akurat dla mnie bardzo ważne, bo większość sesji, jak wiecie, robię w złotej godzinie, pod światło. Czasem jest ono miękkie i słabsze, ale zazwyczaj, zwłaszcza w lecie, promienie zachodzącego słońca potrafią być dość mocne i przeszkadzają w idealnym trafieniu z ostrością. Właściwie to na tym aspekcie fotografowania skupiłam się tutaj najmocniej.
Funkcja śledzenia oka i ustawiania ostrości na twarzy to absolutny kosmos. Nie pracowałam jeszcze na tak celnym i idealnie trafiającym w punkt aparacie. Nie zawiódł mnie w zasadzie w żadnej sytuacji – podczas robienia portretów mojej Heli czy mojego kota. Hela obecnie uczy się chodzić, możecie więc wyobrazić sobie jak trudno jest ją złapać – jest cały czas (caaaaały) w ruchu. AF śledził jej oko bez problemu, nawet kiedy odwracała główkę – łapał jej oko z powrotem kiedy tylko pojawiło się w polu wizjera. No właśnie, AF działa idealnie w zasadzie w każdym punkcie kadru, nie tylko na środku.
W ten sposób mogłam zupełnie przestać martwić się o kadrowanie i przesuwanie aparatu z migawką wciśniętą do połowy – mogłam po prostu skupić się na idealnym kadrze a AF zrobił resztę roboty za mnie!
Zojka jest kapryśna jeśli chodzi o zdjęcia i cieżko ściągnąć jej uwagę, żeby zrobić jej portret na wprost. Potrzeba więc refleksu i szybkich reakcji – tutaj idealnie sprawdził się autofokus śledzący oko, który nie zgubił się nawet pod światło. Idealnie trafił w punkt w ciemnym pokoju, kiedy Moja stała na parapecie.
To teraz może coś o samym obiektywie! Ogniskowa 35mm jest jedną z najbardziej uniwersalnych – można nią zrobić i piękny widok i fajny portret. To na czym mi najbardziej zależy zazwyczaj – to oczywiście piękny bokeh, ponieważ w 99% przypadków fotografuję na maksymalnie otwartej przysłonie 🙂 I tutaj zupełnie się nie zawiodłam – pięknie rozmyte tło, idealnie wyostrzony pierwszy plan. Jest ostra, również na przysłonie f/1.8. o 50mm f/1.2L napisze Wam więcej w kolejnym poście – bo to nim zrobiłam 100% dwóch reportażów ślubnych!
No i kolory – jak to w Canonie, piękne, ciepłe, soczyste. Są bardzo plastyczne, cienie i prześwietlenia można z łatwością wyciągnąć w postprodukcji. Kocham pracę z tymi plikami, bo wiem, że nie potrzebują wiele, żeby zachwycić.
Jest jedna rzecz, do której nie jestem przyzwyczajona i ona akurat trochę mi przeszkadzała podczas fotografowania – tzw blackout, który pojawia się w wizjerze elektronicznym. Chodzi o zaciemnienie, które pojawia się pomiędzy zrobionym zdjęciem a ponownym przyłożeniem oka do wizjera. Jestem przyzwyczajona do wizjera optycznego, który tego problemu nie ma – czuję więc, że to po prostu rzecz, do której trzeba przywyknąć.
Ekran i panel tylni, na którym są przyciski jest dla mnie optymalny. Nie miałam problemu z poruszaniem się po nim, jest bardzo intuicyjny i podobny do tych, które miałam w poprzednich modelach lustrzanek Canona. Ma dwa wejścia na karty SD, można więc spokojnie zrobić backup sesji czy reportażu ślubnego. Super opcją jest możliwość podładowania aparatu przez USB, które może być podpięte do powerbanku! To może bardzo pomóc np podczas sesji w terenie, kiedy nie ma się dostępu do gniazdka elektrycznego (choć nie można jednocześnie ładować aparatu i robić zdjęć).
Bardzo ucieszyły mnie 3 pokrętła na grzbiecie korpusu – dzięki temu tryb manualny, w którym zawsze fotografuję nie stanowi żadnego problemu. Każde pokrętło można ustawić pod siebie i swoje przyzwyczajenia.
No i na koniec plus, o którym jeszcze chyba nigdzie nie przeczytałam – a moim zdaniem to ważne w dzisiejszej dobie “szybkiej” fotografii, kiedy chcemy mieć zdjęcia momentalnie przerzucone na aparat – szybkie i bezproblemowe łącznie wifi aparatu z telefonem. Przyznam, że w moim 5Dmk4 jest to trochę zagmatwane i trzeba się sporo naklikać, żeby połączyć te dwa urządzenia. W R6 było szybko i sprawnie🙂
Na razie mam dla Was tyle zdjęć i informacji – ale będę tu wracać z kolejnym testem, tym razem na żywym organizmie, jakim będzie reportaż ślubny 🙂 Mam nadzieję, że i tam zda egzamin!