Weekend w Porto, to najlepsze co nam się ostatnio przydarzyło 😉 To miasto ma wszystko: przepyszne wino i jedzenie, koty na ulicach, azulejos na ścianach i najserdeczniejszych mieszkańców w Europie.
Bardzo się cieszę, że trafiliśmy do tego miasta jako pierwszego w Portugalii, choć nie była to miłość od pierwszego spojrzenia. Ani nawet od drugiego. Uratowało nas to, że w piątkowy poranek, tuż po wylądowaniu, zamiast oglądać miasto, poszliśmy coś zjeść. Porto nie zachwyca schludnymi kamienicami i czystością, nie spodziewajcie się tutaj szyku Wiednia 🙂 Znajdziecie za to odrapane lub wręcz walące się ściany, pranie zwisające z każdego okna, dzikie chordy mew i.. całe morze autentyczności, życzliwości, uśmiechów!
Kolorowe azulejos odpadają od ścian, ale wciąż jest ich TAK dużo, że nie sposób oderwać od nich wzroku. Wypatrywałam ich dosłownie wszędzie: to jak zbieranie Pokemonów, tylko w realnym świecie 🙂 Wiecie jak brzydko wyglądają mokre ściany po deszczu? Tutaj wszystko lśni i odbija się w płytkach, którymi wyłożone są ściany kamienic! Oczywiście najwięcej jest tych niebieskich – to kwintesencja Porto 🙂
Drugą rzeczą, która wywarła na mnie wielkie wrażenie był most Luisa I i widok z niego na starą dzielnicę – Ribeirę. Miałam wrażenie, że mogłabym tam stać i stać i stać.. Ponad dachami i tylko kawałek od nieba. Cały czas trzymając się kurczowo barierek, bo mam dość duży lęk wysokości – ale wciąż – ten widok był wart każdego lęku 😉 Ribeira z bliska może wydawać się brudna i głośna, ale wieczorem ma niezwykły klimat. Najbardziej podobała nam się o zmroku – mglistym, tajemniczym i osnutym mgłą!
Szlakiem barów, knajp i kawiarni
Właściwie nasz pobyt w Porto rozpoczął się i zakończył w przybytkach z jedzeniem. To był najbardziej smakowity wyjazd tego roku! Przygotowaliśmy się do tego porządnie, sprawdzając wiele adresów, rezerwując czasem nawet miejsca w knajpkach (to mój niezawodny Łukasz!). Wszystkie z polecenia, ale i te z zaskoczenia – były świetne! Posmakowaliśmy wina porto chyba we wszystkich kombinacjach – pieczone z jabłkiem, w sosie do steku, a nawet jako baza dżemu do śniadania. Cóż mogę powiedzieć – byłam w raju 😉
Udało nam się również dotrzeć nad ocean do Matosinhos na najlepszą rybę w naszym życiu. Jedno trzeba przyznać Portugalczykom – znają najlepsze szlaki przez żołądek do serc turystów 🙂
W Porto pije się porto
Uwielbiamy wino – nie będę kłamać 😉 Od kiedy mieszkamy w Hiszpanii to dobre, białe, domowe mamy na wyciągnięcie ręki. Ale porto – zaskoczyło nas i zachwyciło absolutnie! Zaczęliśmy od samowolnego próbowania już pierwszego wieczoru ale bardzo się cieszę, że udało nam się pójść na zwiedzanie winnicy z przewodnikiem. Odwiedziliśmy Sandeman’a po drugiej stronie rzeki Douro i muszę przyznać, że 45-minutowa wycieczka wśród beczek pełnych znakomitego wina była warta każdego centa! Podoba mi się to dbanie o tradycję i pielęgnowanie tego, co wyróżnia to miasto spośród wszystkich innych na świecie.
Jedziemy nad ocean!
To był dla mnie jeden z najważniejszych punktów wycieczki – ocean i plaża! Uwielbiam wodę, działa na mnie niesamowicie uspokajająco i zarazem motywująco! Kilkukilometrowy spacer brzegiem był najlepszym odpoczynkiem, a radość z pomoczenia stóp w lodowatym oceanie – bezcenna 🙂
Ocean jest zimny i surowy, to widać na pierwszy rzut oka. Fale, które rozbijały się o brzeg i skały były ogromne! Ciągle porównywałam go w myślach do ciepłego i leniwego Morza Śródziemnego i gdybym miała wybierać.. ech, zamieniłabym się w tej chwili!
Najpiękniejsze zachody słońca
To właśnie tu, w Porto, przeżyłam swoje najpiękniejsze dwa zachody słońca w tym roku 🙂 Pierwszy był absolutnie zachwycający i wytęskniony, bo słońce zaszło nad oceanem – a my w Barcelonie niestety tego nie mamy (potężne rozczarowanie jak sobie to uświadomiłam po przyjeździe – serio!). Kiedy słońce spadło w dół ruszyliśmy w drogę powrotną do miasta i po drodze, u ujścia rzeki Douro zrobiłam swoje pierwsze zdjęcia nocne od.. ho ho ho, nie pamiętam kiedy 🙂 Ten wyjazd to jedno wielkie próbowanie nowych ujęć, kadrów, możliwości. Zdjęcia nocne nigdy mnie nie pociągały – owszem, potrafiłam docenić piękne panoramy o zachodzie słońca, ale sama nie czułam potrzeby takich robić. Coś we mnie pękło w Porto i poczułam, że w takich zdjęciach też mogę pokazać siebie.. 🙂
Dlatego kolejnego wieczoru wybraliśmy sobie miejsce przy moście Luisa I i cierpliwie czekaliśmy na zachód. I po raz kolejny się nie zawiedliśmy – słońce naprawdę pięknie zachodzi nad Porto. Mogłabym tam zostać jeszcze na kilka kolejnych dni, tylko po to, by poobserwować te magiczne 15 minut 🙂
Nie będę Was tu zasypywać informacjami praktycznymi, bo musiałabym po prostu skopiować całe posty naszej niezrównanej przewodniczki po Porto – Oli z bloga Duże Podróże 😉 Zostawię Wam więc do niej linka i gorąco polecę absolutnie wszystko, co napisała o tym mieście na swoim blogu. Bez niej ten wyjazd mógł wyglądać zupełnie inaczej (czyt. gorzej!).
Nasza przygoda z Portugalią rozpoczęła się więc idealnie i mamy wielką ochotę na więcej. Kolejnym naszym przystankiem powinna być pewnie Lizbona, ale nasłuchałam się, że wypada blado na tle Porto. Chciałabym to sprawdzić kiedyś osobiście i sama wydać wyrok! Nie lubię uogólniania – mówi Wam to wieloletnia Krakuska zakochana w Warszawie 😉
Byliście kiedyś w Porto lub chcecie pojechać? A może byliście i w Porto i w Lizbonie, i możecie podzielić się wrażeniami? Dajcie znać, małe wskazówki zawsze się przydadzą!
[FM_form id=”1″]